Zapraszam do Krainy smoków. To bajka z przesłaniem – dorośli zapewne zauważą drugie dno, dzieci mam nadzieję polubią sympatyczną ekipę.
Ta wyimaginowana kraina smoków jest tuż, tuż – wystarczy dokładnie się rozejrzeć.
Rozdział 1
Poznajemy małe smoczki 🙂
Wcale nie dawno i wcale niedaleko stąd, bo tuż przy nas i teraz – także w tej chwili istnieje Kraina Smoków. Wystarczy otworzyć oczy, spojrzeć przez okno, wyjść przed dom – chwilkę posłuchać i….
No właśnie – dorośli powiedzą, że to bajka.
A dzieci?
A ci duzi, którzy zachowali w sobie duszę dziecka?
Rozejrzyjmy się dookoła.
O! Już ich widać! Oto nasi bohaterowie – małe smoczki Kajtek i Feliks. Co robią za tym drzewem? Z kim rozmawiają? Podejdźmy bliżej. Widzicie ich? Słyszycie? A co to za zapachy? No tak, mama Smosia właśnie przypaliła obiad!
– Jak to nie istniejemy?! – krzyczy Kajtek i tupie nogą.
– A może ta czekolada nie jest prawdziwa?! – dodaje Feliks wpychając do buzi spory kawał słodkości.
– I te zapachy! – No to zapraszamy cię na maminy obiad! Zobaczymy, czy nie jest on prawdziwy.
Starszy – żółty smoczek Kajtek i młodszy zielony Feliks stoją przy chłopcu. Malec jest wystraszony, ale zaciekawiony.
– Mama mówiła, że smoki nie istnieją – duka Wojtek. – To znaczy istnieją, ale w bajkach. I… pożerają księżniczki.
– Pożreć to my możemy tylko czekoladę! A bajki to najlepiej opowiada nasz dziadek Smok! Przestań już wymyślać. Chcesz poznać naszą krainę?
Dla Wojtka to był trudny dzień. Ta bójka w szkole – potem rozmowa z mamą, która nic nie rozumie, a teraz te dziwne stwory. Wydają się sympatyczne, ale czy nie zjedzą go jak miewają w zwyczaju robić to z księżniczkami?
– Tutaj jesteście gagatki!
Przed trójką wylądowała olbrzymia smoczyca. Była trzy razy większa niż mama Wojtka, cała żółta – przystrojona w kolorowe ubranie. Dla Wojtka wyglądała dziwnie, ale bynajmniej niegroźnie.
– Od godziny wołam was na obiad! Znowu próbujecie zapoznać się z człowiekiem. Tyle razy tłumaczyłam wam, że ludzie nas nie widzą – to znaczy nie chcą nas zauważyć.
– Mamo, mamo! – To jest Wojtek! Zaprosiliśmy go do naszej groty! Możemy?!
W tym momencie smoczyca zauważyła, jak chłopiec trzęsie się ze strachu. Czyżby ich widział? Byłoby wspaniale, maluchy od dawna marzą o przyjaźni z człowiekiem. Trudno być niewidzialnym. A ludzie? Jakże wspaniale byłoby, gdyby znowu zaczęli naprawdę widzieć, słyszeć i czuć…
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć Kajtek posadził Wojtka na plecach, krzyknął:
– Trzymaj się mocno!
I… poleciał. Do niego dołączył Feliks.
Wojtka najpierw sparaliżował strach. Ale, czyż nie marzył o lataniu?! Czyż nie wyobrażał sobie, że ma przyjaciół, którzy nie zważają na jego inność? Wiedział, że gorzej już być nie może. Przytulił się do smoczka i z zachwytem spoglądał w dół. Po chwili usłyszał
– Jesteśmy na miejscu!
Cała czwórka znalazła się przed wejściem do ogromnej groty.
– Przecież to koło mojego domu- zdziwił się Wojtek. – Dlaczego was wcześniej nie spotkałem?
– Później o tym pogadamy! – Wskakuj do groty!
– Chodź, oprowadzimy cię! – I przestań się trząś!
– Bać to się możesz tylko obiadu mamy! – zachichotał Feliks.
– Ratunku! Potwór! – krzyknął chłopiec, gdy coś niebieskiego, kudłatego i wielkiego wylądowało na nim i olbrzymim językiem zaczęło lizać go po twarzy.
– Bari! Przestań!
Smosia odciągnęła potwora, który natychmiast zaatakował smoczki.
– Bari, kochany Bari! – krzyczeli chłopacy.
– Bari, to Wojtek – człowiek, nasz nowy przyjaciel.
– Wojtek – to jest Bari, nasz ukochany psok.
On może najwyżej zalizać cię, poza tym nie skrzywdzi nawet muchy.
– No wchodź wreszcie! I nie przestrasz się koto-smoka.
Nim wypowiedzieli te słowa – na progu stanął czarny, długowłosy stwór przypominający kota. Ale jaki on był ogromny! Otarł się o nogi przybyłych i powędrował z powrotem.
– Jeszcze ktoś z wami mieszka? – przezornie dopytywał się chłopiec.
– A tak! Tata, siostra i smowiórka! – Poznasz ich niebawem!
– A niedługo będzie jeszcze jeden psok, ale cii!
Dalej wchodź, my nie jemy mięsa – więc możesz być spokojny.
Grota była ogromna, ale i przytulna. Na kamiennych ścianach wisiały portrety smoków, obrazy z widokami, dziwnymi stworami. Na jednym z nich znajdowała się ludzka rodzina.
– Powiedz naszej mamie, że jesteś najedzony, chcesz tylko nektaru i że poczęstowałeś nas już obiadem – później ci wszystko wyjaśnimy – szepnął Wojtkowi do ucha Kajtek.
– A teraz raz, dwa, trzy zmykamy do naszego pokoju.
Rozdział 2
Podróż parowozem i porwanie
– I moja mama mówi, że mam bałagan! Musiałaby to zobaczyć – westchnął Wojtek wchodząc do pokoju smoczków. Deseczki, gwoździe, rysunki, narzędzia stolarskie, lutownica, lampy elektronowe, sterta ciuchów, zabawki – wszystko to znajdowało się na podłodze sporej wielkości pomieszczenia. Pod sufitem wisiało piętrowe łóżko, na podłodze stało biurko i szafki – na nich, obok książek, makiety kolejek.
– Jakie piękne! – krzyknął chłopiec.
– Prawda, że piękne?! – odpowiedział Feliks, biorąc do łapek parowóz z wagonami. – Tata takim jeździ, zobaczysz później.
– Co to, pożar?! – krzyknął przestraszony Wojtek, ale nim zdążył zareagować do pokoju weszła mama smosia z węglem na tacy.
– Sama upiekłam – podkreśliła z dumą.
– Co to?
– Jak to co? Naleśniki. Nie widzisz?! – powiedziała z irytacją. – No trochę się przypaliły.
– Teraz rozumiesz dlaczego miałeś powiedzieć, że nie jesteś głodny – powiedział, zanosząc się ze śmiechu Kajtek.
– Bari! – zawołał.
Psok przybiegł natychmiast i wprost w niebywałym tempie pochłonął przypaleniznę.
– Nie miej takiej miny! – objaśniał Smoczek.- Dla psoków przypalenizna to przysmak, dla nas niekoniecznie.
– Nasza mama nie potrafi gotować. Nigdy tego nie umiała. W rodzinie krążą legendy o spalonych kuchniach. Ale jest uparta. Ciągle próbuje, twierdząc, że skoro każdy smok potrafi, jak to mówi mama, mieszać w garze to ona nie jest gorsza. Na szczęście Bari uwielbia przypaleniznę. Ale ciii…, to nasza i taty tajemnica.
– A co wy jecie, bo tego się nie da?
– Mamy swoje sposoby – zazwyczaj gotuje tata, albo my, albo nasza siostra. Często latamy do babci – kiedyś spróbujesz jej wypieków. Najbardziej lubimy słodycze. Mniam! Robimy wszystko, by nie wpuścić mamy do kuchni, ale zdarzają się wypadki, takie jak dziś. Wtedy ratuje nas psok.
– Częstuj się!- mówiąc to Kajtek wyciągnął ze skrytki pod podłogą skrzynię pełną czekoladek.
Nagle rozległ się huk, tak jakby wewnątrz budynku jechał pociąg.
– Chodź, zobaczysz najnowszy parowóz taty! – Feliks pociągnął Wojtka za rękaw i przeniósł na korytarz. Środkiem jechał starodawny parowóz, a z niego wyglądał wielki smok. Pojazd miał ogromne koła, z przodu pług. Jak na dostojny parowóz przystało, miał wielki komin, dzwonek i gwizdek. Na widok chłopców zatrzymał maszynę.
– Jak się macie? – zawołał do chłopców, po czym każdego z nich wyściskał serdecznie.
– A ty jak masz na imię, przyjacielu? – zwrócił się do gościa. – Ja jestem Aleksy, tata tych oto bohaterów.
Wojtek przedstawił się nieśmiało. Na początku wystraszył się hałasu i olbrzyma, teraz zaskoczyła go serdeczność i bezpośredniość taty smoka.
– Gdyby mnie tak w domu witano – pomyślał z żalem chłopiec. – Kiedy tata ostatnio brał mnie na ręce? Kiedy rozmawiał ze mną?
– Ojej, która godzina? – zapytał. Już pewnie muszę do domu. Rodzice będą mnie szukać.
– Czasu ludzkiego, czy smoczego? – zapytał tata smok.
– A jaka to różnica?
– U nas czas płynie trzy razy wolniej, niż u ludzi.
– Spokojnie, jesteś z nami dopiero trzy godziny, a więc na wasze godzinę – powiedział Feliks.
– Jak to wolniej? To możliwe?
– Wytłumaczymy ci to później. Nie odchodź jeszcze. Tak cieszę się, że cię poznaliśmy. Gdy tylko będziesz chciał wracać odstawimy cię na miejsce, w którym się spotkaliśmy.
– A teraz wskakuj do parowozu.
Tato! Poprosimy o przejażdżkę!
– Cała trójka, a właściwie czwórka, bo do chłopców dołączył Bari, wskoczyła do parowozu. Wojtkowi wydawało się, że zwierzę zmieniło barwy – jeszcze przed chwilą było niebieskie, teraz stało się czarne jak smoła.
Tata Smok wielką łopatą nakładał węgiel. Smoczki, jak na komendę, wskoczyły na hałdę węgla i zaczęły po nim skakać. Za nimi pobiegł Bari, który z radością kulał się w czarnym pyle.
– Chodź do nas! Zobaczysz jak to fajnie – zachęcały smoczki.
Chłopiec poszedł w ich ślady. Już prawie zapomniał, ile radości daje zabawa. Odkąd pamięta czas wolny wypełniony ma zajęciami: basen, tenis, dwa języki, gra na fortepianie. Teraz zanosił się z radości.
– Trzymajcie się! – zakrzyknął tata smok. Po czym rozpędził maszynę i wyjechali na zewnątrz. Znaleźli się w rozległym lesie. Maszynista zakręcał co chwilę. Za każdym razem głośno gwizdał. Pasażerowie, oprócz psoka który zafundował sobie drzemkę w dole wykopanym w węglu, przenieśli się do lokomotywy, by cieszyć się jazdą. To była przygoda!
– No chłopaki! Wracamy do groty! Byle tylko mama nas nie nakryła – stwierdził smok.
Potrzebni mi pomocnicy do nagarniania węgla.
Chłopcy ochoczo chwycili za łopatki. Nakładali węgiel i wrzucali go do otworu. Zmęczeni położyli się, gdy nagle…
– Tu jesteście gagatki! Jak wy wyglądacie! Tuż przy pasażerach wylądowała na miotle Baba Jaga.
– Oj, Aleksy! – zwróciła się do taty smoka. -Nie jesteś nic mądrzejszy od maluchów! Niech tylko Matylda dowie się, że jeździłeś po korytarzu parowozem! Jak wy wyglądacie!?
Lecicie ze mną! Ty gościu również. Kim jesteś dowiem się w kąpieli.
Czarownica wpakowała wszystkich do ogromnego wora. Ocalał tylko psok, który na jej widok puścił się pędem w korytarz.
– Co teraz będzie? – zanosił się płaczem Wojtek.
– Oj, niedobrze! Ratunku! – krzyczał Feliks.
– Ja nie chcę! – wtórował Kajtek.
Chłopiec czuł, że stało się coś strasznego. Grozy sytuacji dodawały szlochy towarzyszy. W jego odczuciu podróż trwała wieczność, gdy poczuł, że lądują.
Rozdział 3
Czarownica niania
Podróż nie trwała długo.
– Wysiadamy i nie uciekamy – zakrzyknęła czarownica stawiając worek z nieszczęśnikami na ziemi. – Na wszelki wypadek unieruchomię was.
Wiedźma coś wyszeptała i chłopcy nie mogli ruszyć nogami. Jakby ich ktoś wmurował w podłogę!
Wojtek z przerażeniem rozejrzał się dookoła. Wanna, szczotki, gąbki, płyny. Czy to łazienka?- zapytał współtowarzyszy niedoli.
– Zaraz będzie kąpiel – odpowiedział z ponurą miną Feliks. I to jaka…
– Najgorsze, że nie ma dla nas ratunku – dodał Kajtek.
Cała trójka znalazła się w wannie. Smoczki krzyczały jakby obdzierał je ktoś ze skóry. Kąpiel nie należała do przyjemnych, a wiedźmę trudno było by posądzić o delikatność. Brała ich po kolei do ręki i szorowała czymś strasznie ostrym.
– Mama nawet z garnkami obchodzi się delikatniej – westchnął Wojtek, gdy sprawczyni także jego porwała w ręce.
– Ałaj – zakrzyknął. – Ja sam! Delikatniej!
Na nic zdały się krzyki i prośby. Chłopiec został dokładnie wyszorowany. Sprawczyni przyjrzała się mu ze zdziwieniem.
– Człowiek? – Jesteś człowiekiem? – Jak się u nas znalazłeś? – dopytywała.
– To nasz przyjaciel! – odpowiedział Feliks. – To znaczy, nie wiem, czy będzie nas jeszcze lubił po takim potraktowaniu.
– Musisz wracać do siebie – zarządziła czarownica.
– Nianiu, jeszcze chwilę! – krzyknął Kajtek. – Odstawimy Wojtka do jego domu, ale najpierw wytłumaczymy mu co się stało i kim jesteś. Biedak zaraz umrze ze strachu, a nawet jeśli przeżyje, już nigdy nie odwiedzi Krainy smoków. No i pozwól już nam się ruszyć i tak nie mamy po co uciekać. Jesteśmy obrzydliwie czyści!
Wiedźma coś zamruczała i chłopcy odzyskali władanie w kończynach.
– Pozwól chłopcze, że ja ci wyjaśnię kim jestem – stwierdziła. Maluchy nie mają o mnie dobrego zdania. Myślicie, że nie słyszałam, co o mnie opowiadacie?! Jędza, paskuda, wredota! Co gagatki? Zdziwieni? Głucha nie jestem, a i w szklaną kulę czasami zerknę!
– Nie bój się. Mam na imię Hermenegilda. Smoczki mówią na mnie Wregilda, oczywiście gdy nie słyszę. Jak widzisz jestem czarownicą. Pewnie naczytałeś się dziwnych bajek – jednak muszę ci wyjaśnić. Czarownice – nie wiedźmy, ani baba jagi, nie pożerają nikogo, nie przypiekają na ogniu! To normalne istoty – od kobiet, jakie znasz, różnimy się umiejętnością czarów i tym oto środkiem transportu – rozmówczyni wskazała na miotłę. Jestem nianią tych urwisów i ich siostry, nawiasem mówiąc nie mniejszej łobuziary niż oni. Pomagam ich rodzicom – 19 niań, które były przede mną wytrzymało najdłużej tydzień. Potem zwiały nie chcąc nic słyszeć ani o smoczych dzieciach, ani o jakichkolwiek maluchach. Z pewnością chłopacy opowiedzą ci ich historie – są z nich dumni. Przyjaźnię się z rodziną smoczą od lat i nie zamierzam się z nią rozstać. Tak naprawdę uwielbiam tych gagatków, mówiąc to potarmosiła chłopców po czuprynach, i chyba po trosze z wzajemnością. Mam swoje sposoby, by mnie słuchali i nie zawsze jestem łagodna. Jednak nie musisz się mnie obawiać. Nikogo nigdy nie skrzywdziłam.
– Delikatna się znalazła – pisnął Feliks, rozcierając skórę po kąpieli.
Niania spojrzała groźnie, smoczek zachichotał i zamilkł.
– Od kiedy jesteś w smoczej krainie? Jak się tu znalazłeś?
– Spotkałem smoczki koło 16-stej, w chwilę później przylecieliśmy tutaj. Goszczę tu chyba już bardzo długo i nie chce mi się wracać, ale wiem, że muszę.
– W ludzkiej krainie jest teraz 19.15. Rodzice zapewne cię szukają. Wskakujcie. Smoczki usiadły na miotle, a Wojtek usadowił się koło nich. Po chwili znaleźli się na drodze, na której poznali się przed kilkoma godzinami.
– To już koniec? – zapytał smutno Wojtek. – Już nigdy was nie spotkam? Nie będziemy przyjaciółmi?
– Przylecimy po ciebie, gdy o nas pomyślisz – wyjaśnił Kajtek. – A gdy nie będziemy mogli się zjawić powiemy ci o tym.
– Powiecie? Jak was nie będzie?
– Wystarczy, że posłuchasz swoich myśli – wtrąciła się niania. – To musicie jednak przećwiczyć.
– No, gagatki! O przyjaźń trzeba dbać. Na początek umówcie się na spotkanie, a następnym razem spróbujecie nawoływania w myślach.
– Jutro o tej samej godzinie, czasu ludzkiego, w tym samym miejscu. Będziesz? – zapytał Feliks.
– Będę. Na pewno będę.
– To do zobaczenia!
Wojtek już nie słyszał tych słów, gdyż z przerażaniem obserwował zbliżającą się mamę. Jak zareaguje na smoki i wiedźmę? – myślał przerażony.
Jednak mama wyraźnie nie zauważyła towarzyszy syna.
– Ty jeszcze nie w domu? Miałeś czytać lektury!
Wojtkowi stanęła przed oczami zabawa z tatą smokiem, serdeczność mamy smosi, smoko-zwierzaki, nawet przypalony obiad wydał mu się słodki. Po policzku potoczyła się łza.
– Do jutra – odpowiedział swoim przyjaciołom.
Mama zaczęła opowiadać o pracy, o zakupach, coś o czytaniu lektur. Wojtek zatopił się w swoich myślach, mama w wypowiadanych słowach i tak wrócili do domu.
Rozdział 4
Poranek w smoczej grocie
Wakacje! W smoczej krainie również jest szkoła (ale o tym później) i są wakacje. I to właśnie teraz.
Feliksa obudziło lizanie po pyszczku. – O, nie – Bari – daj pospać. – Przecież są wakacje! Albo idź do Kajtka.
Psok wskoczył na drugie łóżko i całusami próbował obudzić swojego przyjaciela.
– Nie, nie wstanę! – zakrzyknął Kajtek. – Idź do Zuzy! Maluch doczołgał się do drzwi, wypuścił psoka i z powrotem wylądował w łóżku.
– Chi, siostra będzie miała zaraz pobudkę – mruknął i uśmiechnął się na wyobrażenie kupy niebieskiej sierści wskakującej na posłanie smoczyczki. Sytuacja wydała się maluchom tym bardziej zabawna, że siostra miała w zwyczaju spanie z Rabusią – humorzastym kotosmokiem, który na gwałtowne pieszczoty odpowiada wyciągnięciem pazurów. Gdy to nie skutkowało zadawał ciosy w pyszczek. Rabusia szczególnie nie lubiła, kiedy ktoś ją budził.
Smoczek nie zdążył zamknąć oczu, gdy rozległ się huk, głośne miauknięcie i pisk. Drzwi komnaty smoczków otwarły się gwałtownie, wbiegł psok, a za nim kotosmok, który w tym momencie stał się trzy razy większy niż w rzeczywistości. Wystraszony Bari wskoczył na posłanie Kajtka, potem na Feliksa, z powrotem na Kajtka, na Feliksa i tak trwała gonitwa, która wydawała się nie mieć końca. Chłopcy najpierw próbowali schronić się pod kołdrami, a gdy to nie pomogło, jak na komendę, pobiegli do drzwi wyjściowych z groty i wypuścili wystraszonego Bariego. Wściekła Rabusia wolnym krokiem skierowała się do pokoju mamy i taty Smoka, a maluchy z powrotem wskoczyły do łóżek.
– No, to śpimy dalej – zarządził Feliks. – Już teraz nic nam nie przeszkodzi.
Nie minęło nawet pięć minut, gdy…
Co to?! Ratunku! Nad głową śpiących rozległ się hałas, a w całym pokoju zaczął padać siarczysty deszcz. Chłopcy z przerażeniem wystawili głowy spod kołderek i zobaczyli przelatujący nad nimi samolot, z którego leciała woda.
– Zuza! Policzymy się z tobą! – ryknęli.
Na progu stała mała smoczyczka, trzymała się za brzuch śmiejąc się do rozpuku.
– Nie podoba wam się mój nowy model?- zapytała. – Skoro mnie obudziliście postanowiłam wypróbować swoją konstrukcję. Przyznacie, że nieźle działa.
Smoczyczka obawiała się zemsty. Jej bracia miewali pomysły na to jak odegrać się na siostrze. Trzeba przyznać, że Zuza nie była zwykłą smoczą dziewczynką.
– Kawał łobuza! – mawiała o niej niania.
– Najbardziej zawadiacka smoczyca w całej krainie – podsumowywały ją nauczycielki.
– Nasza duma! – stwierdzali rodzice i dziadkowie.
– Dziwna – kpiły koleżanki.
– Mieć taką kumpelę!– wzdychały małe smoczki.
Zuza za nic miała stroje, plotkowanie, zabawy w księżniczki i wszystko to, czym zajmowały się smoczyczki. Zamiast tego nasza bohaterka kochała latanie. Lata każdy smok (od momentu, gdy posiądzie tę umiejętność), ale Zuza nie poprzestawała na wykorzystywaniu skrzydeł. Samoloty, lotnie, spadochrony własnej konstrukcji i wszystko co może unosić się w powietrze, łącznie z miotłą niani, pochłaniało małą. Efekty… rozbite kolana, złamania, wybite zęby. Nic jednak nie zniechęcało jej do wzbijania się w powietrze, a przede wszystkim do tworzenia latających pojazdów. Smoczyczka uwielbiała też sprzeciwiać się swoim braciom. Od czasu do czasu zawierała z nimi rozejm. Kajtek i Feliks, chociaż nigdy głośno się do tego nie przyznali, dumni byli, że ten smoczy dziwoląg to ich siostra.
Po porannej akcji Zuza zabarykadowała się w swojej komnacie czekając na ruch braci. Przygotowała im nawet powitanie w postaci wiadra z wodą wiszącego nad drzwiami, które przy ich otwarciu miało „przypadkiem” wylać się na wchodzących.
Cisza…
Znudzona wyczekiwaniem podreptała do kuchni.
– Trzeba coś zjeść, by mieć siły wykorzystać skrzydlatą miotłę z silnikiem – pomyślała.
W kuchni siedzieli bracia z mamą, pod stołem jak zwykle siedział psok, na jego głowie smowiórka, a na stole kotosmok. To codzienny widok. Niecodzienne były jednak miny braci – wyraźnie czymś się martwili.
– Może to nie ma sensu i tak nie przyjdzie – usłyszała głos Feliksa.
– Po co człowiekowi znajomość ze smokami? – dodał Kajtek.
– A jak było z tatą i ludzką rodziną? Opowiedz!
Smoczyca nie zdążyła pocieszyć synów, gdy do rozmowy wtrąciła się Zuza.
– Kto ma przyjść? – Mówcie! Człowiek w smoczej krainie?
Nagle wszyscy podskoczyli. Co to? Coś brązowego, kleistego płynęło przez smoczą kuchnię. No tak! Smosia wstawiła kociołek kakao i… pochłonięta rozmową zapomniała o gotującej się cieczy. Cała rodzina rzuciła się do sprzątania, by zdążyć przed Barym, który postanowił pochłonąć zawartość, dwa razy większego od niego, kociołka.
Rozdział 5
Sposób na marzenia
Cisza… Z komnaty smoczków nie wydobywał się żaden dźwięk. Dla Smosi był to jasny sygnał – chłopaki broją lub planują coś zbroić. Dziwne było także to, że chłopcy po śniadaniu od razu pobiegli do swojej komnaty
Delikatnie uchyliła drzwi. Kajtek i Feliks siedzieli i rozmawiali. Żadnego knucia, majsterkowania, śmiechów – jak to mieli w zwyczaju. Coś musiało się stać.
– Nie szykujecie się na odwiedziny Wojtka? – zagadnęła.
– Po co? I tak do nas nie przyjdzie – odpowiedział, pozornie obojętnym tonem, Feliks.
– Przecież umówiliście się.
– Ludzie nie przyjaźnią się ze smokami. Myślą, że my ich zjadamy. Poza tym i tak nas nie widzą. Na pewno Wojtkowi mama nie pozwoli już do nas wrócić. A zresztą i tak mi nie zależy – powstrzymując łzy wykrztusił Kajtek.
– Skąd wiecie, że Wojtek nie przyjdzie na spotkanie?
– Już mówiłem, ludzie nie przyjaźnią się ze smokami! – popłakiwał maluch – A nawet jakby przyszedł to, po usłyszeniu historii, i tak zrezygnuje ze znajomości z nami.
– Kto wam to powiedział?
Chłopcy milczeli.
– Co was tak zamurowało? Na co dzień nie brakuje wam odpowiedzi.
– Sama tak kiedyś mówiłaś. Tłumaczyliście nam z tatą, że ludzie się nas boją. I opowiadają bzdury. Straszne, straszne smoki! Nie chcę być straszny! Nie chcę być niewidzialny!
– Jest tutaj kto? Co za cisza? – do pokoju wbiegła niania. – Co się stało? Chłopaki, sprzątać pokój – po południu macie gościa! Chyba nie zamierzacie wpuścić go w taki bałagan?!
– Co jest z wami?
– Nie będzie żadnego gościa – wykrzyknął Kajtek. – Nawet nie polecimy sprawdzić, żeby się nie zawieźć.
– Czyżbyście nie byli umówieni? – dopytywała Hermenegilda, odgarniając zabawki, by wygospodarować wolne miejsce i usiąść na podłodze.
– Nooo, jesteśmy. Ale człowiek i tak nie przyjdzie.
– Będzie się bał, że go zjemy.
– Skąd o tym wiecie?
Cisza…
Nie wyjdę z waszego pokoju dopóki nie odpowiecie. Myślę, Matyldo że możemy dzisiaj tutaj pogawędzić – uśmiechnęła się przekornie. – Zaraz jeszcze przyjdą sąsiadki Klara i Rozalia.
– O! Nie! Tylko nie to! – zakrzyknęły maluchy.
– Więc? Słucham. Jeśli wyjaśnicie mi powód waszego zachowania i zabierzecie się za sprzątanie pokoju – znajdziemy sobie na pogaduszki przyjemniejsze miejsce.
Smoczki wiedziały, że niania jest nieubłagana. Nie było sensu z nią dyskutować. Nic nie wskórają. Z drugiej strony przyznać się do słabości przed wiedźmą? Zawsze to lepsze niż znoszenie towarzystwa smoczyc, które będą dyskutować o ozdobach na łuski, fryzurach i innych dziwactwach. Tylko nie to!
– Więc jak będzie, gagatki? – wtrąciła się smoczyca.
Chłopcy chwile szeptali między sobą.
– Właściwie to nie wiemy, czy Wojtek przyjdzie – odezwał się Kajtek. – Nie chcemy tracić czasu jeśli o nas zapomniał. Tyle razy powtarzałyście, że ludzie się nas boją i nas nie widzą. Tyle razy próbowaliśmy zawrzeć z nimi znajomość i nic – jakbyśmy nie istnieli. Dlaczego teraz ma być inaczej?
– A dlaczego nie? – dopytywała Matylda. – Fakt, mówiliśmy wam o tym wszystkim, ale też znacie historię naszej przyjaźni z ludzką rodziną.
– Oni nie mają dzieci.
Czekam na odpowiedź na pytanie – uparła się smoczyca.
– Nie przyjdzie i już – tupnął nogą Kajtek.
– Chcielibyście, żeby wasz kolega pojawił się o umówionej godzinie? –wtrąciła się niania.
Chłopcy kiwnęli głowami.
– Co robicie, by zdobyć ciasteczka, które tak lubicie?
– Mamy wiele sposobów, wszystkich nie ujawnimy- zastrzegł Kajtek.
– A na przykład?
– Prosimy babcię, chodzimy pomagać w cukierni, dajemy kwiaty cukierniczance, czasem sami pieczemy. No i takie tam.
– Nie obrażacie się na ciasteczka i nie stwierdzacie, że i tak nie zdobędziecie ich?
– No, nie. Bo chcemy je mieć. Wymyśliliśmy już 144 sposoby na zdobycie słodyczy i wciąż wpadamy na nowe pomysły.
– A co robicie, gdy z tatą organizujecie zawody drezyn? – dopytywała niania.
– Wiadomo – zapraszamy inne smoki, szykujemy drezyny, prosimy babcię o przygotowanie poczęstunku. Jest dużo pracy, ale lubimy przygotowywać zawody i zawsze się udają.
A gdy zaprosicie kolegę, to nawet po niego nie polecicie?
– Nie chcemy się zawieźć.
– Wiem, że nie słuchacie mnie – ale chyba wierzycie, że znam się na czarach.
Żeby wyczarować marzenie, trzeba wierzyć w jego powodzenie, pracować i działać. Nie zdobędziecie ciastek siedząc w pokoju i zapewniając, że słodkości nie są wam potrzebne. Nie zorganizujecie zawodów nic nie robiąc. Nie zaprzyjaźnicie się z człowiekiem twierdząc, że jest to niemożliwe. Pamiętacie, jak pierwszy raz do was przyszłam?
– Tego nie da się zapomnieć – stwierdziły maluchy.
– W całej smoczej krainie opowiadano o dwóch urwisach, nad którymi kolejne nianie nie potrafiły zapanować. Odradzano mi nawet wejście do waszego pokoju. A ja spróbowałam. I okazało się, że co prawda aniołkami nie jesteście, ale można się z wami porozumieć, a nawet was polubić.
– Chi, nie było ci łatwo – zaśmiał się Kajtek.
– Nie jest i nie będzie – dodał Feliks.
– O! Już idą sąsiadki. To, co chłopaki – sprzątacie pokój, a potem lecicie po Wojtka, czy spędzacie przedpołudnie w naszym towarzystwie?
Do komnaty weszła ruda Klara wlokąc za sobą spory worek, a za nią fioletowowłosa Rozalia z kartonem w łapach.
– Byłyśmy na zakupach. Zobaczcie, co mamy – wykrzyknęły niemal jednocześnie.
– Co chłopcy, chcecie przeglądać z nami łaszki? – dopytywała smosia.
– Nooo, dobra. Sprzątamy.
– Pamiętajcie o zasadzie realizacji marzeń – mruknęła porozumiewawczo Hermenegilda.-Zajrzę za jakiś czas sprawdzić jak wam idzie.
Maluchy zaczęły porządkować pokój. Co prawda w pogardzie mieli porządek, podkreślając że ładnie mają baby, a im większy bałagan tym fajniej, ale wizja towarzystwa rozkrzyczanych smoczyc zachęciła ich do pracy. W duchu przyznali też rację mamie i wiedźmie – wszyscy w smoczej krainie powtarzali, że jeśli się czegoś bardzo pragnie, trzeba do tego dążyć. Oni też stosowali się do tej zasady. Nie udało się tylko z pozbyciem niani, ale może i dobrze się stało. Czasami się na coś przydawała – chociażby dzisiaj. I trzeba przyznać, że nie była taka zła – tego maluchy nigdy nie powiedziały głośno. Dzisiaj im pomogła. Pozbierali klocki i zaczęli planować, w co pobawią się z Wojtkiem. Obmyślali gry, zastanawiali się jakie miejsca mu pokażą, nawet w myślach z nim rozmawiali. I tak minęło przedpołudnie.
Jak zwykle między nimi rozłożył się psok. Jakoś nie zauważyli, że pupil jest cały od błota, zresztą komu przeszkadza błoto, gdy planuje się spotkanie z przyjacielem?!
– No, chłopaki, lecimy po kolegę – do pokoju zajrzała Hermenegilda. A to co? Mieliście sprzątać?! Ile razy tłumaczyłam, że Bari nie ma wstępu do groty dopóki się nie wyczyści!?
Jeden z was porządkuje komnatę, drugi leci ze mną.
– O! Nianiu! Posprzątamy jutro! Tylko nie to!
Na nic zdały się tłumaczenia, prośby. Chłopcy wiedzieli, że i tak nic nie wskórają. Niania znana była ze swojego uporu.
Feliks został na placu boju, pospiesznie pakował do szafek zawartość podłogi, a Kajtek z Hermenegildą udali się do krainy ludzi. Żadnemu z nich nie było wesoło.
Rozdział 6
Historia smoczej krainy
– No i jest wasz przyjaciel –zakomunikowała niania parkując w pokoju smoczków.
– Znowu wleciała przez komin, a nam nie wolno – burknął Kajtek.
– Jesteście! – zakrzyknął Feliks! – Pamiętałeś o nas. Wraz z Feliksem koło przybysza skakał Bari.
Wojtek z uradowaną miną uściskał kumpli.
– Jakbym miał tutaj nie wrócić? – stwierdził. – Tęskniłem za wami. Mam wrażenie, że zawsze chciałem się tutaj znaleźć. – A gdzie reszta? Mama, tata, wasze zwierzaki?
– Zanim zajmiecie się gościem, porozmawiamy – radosne przywitanie przerwała Hermenegilda.
– Nianiu, nie! Niech Wojtek zostanie z nami!
– Pozwólcie mu poznać prawdę. – Chodźmy wszyscy do komnaty rodziców.
Smoczki z ponurą miną podeptały za nianią, z nimi szedł Wojtek. Zaniepokoiło go to osobliwe przywitanie.
– Nina, Marek!– smoczki rzuciły się na szyję dwóch ludzi, którzy ku zaskoczeniu Wojtka, znajdowali się w towarzystwie smoków. Między nimi siedziała smoczyczka Zuza – dziwnie poważna.
– Pomóż nam! – szepnął Feliks do Marka.
– Wojtku, posłuchaj – zaczęła smoczyca. – Bardzo chcemy, żebyś nas odwiedzał, polubiliśmy cię wszyscy, a szczególnie chłopcy. Przed tobą jednak poważna decyzja – zanim ją podejmiesz, wysłuchaj historii.
Chłopiec skulił się. Znowu zaczął się bać tych wielkich stworzeń, które wydawały się już przyjazne.
– Nie bój się! – powiedziała Nina. – Nie stanie ci się tutaj nic złego, smoki nikogo nie krzywdzą i nigdy nie krzywdziły.
– Prędzej my moglibyśmy się was bać – wymknęło się Zuzie.
Feliks podszedł i uszczypnął ją. Nie było w tym nic z przekornej zabawy rodzeństwa, raczej złość.
– Lepiej nic nie mów – wycedził przez zęby. – Baby nie mają głosu.
Mogę zacząć mówić? – spytała smosia.
Zebrani kiwnęli głowami.
– Moja opowieść zabrzmi jak bajka, ale to prawdziwa historia.
Dawno temu smoki i ludzie żyli koło siebie. Smoki pomagały ludziom zapalać ogniska, ogrzewały ich w chłody, zabierały na podniebne przejażdżki. Człowiek szanował te wielkie, dobre stworzenia, tak jak szanował przyrodę i wszystko to, co go otaczało. Wiele smoczo – człowieczych przyjaźni powstało i przetrwało próbę czasu. Jednak ludzie zmieniali się. Wraz z rozwojem cywilizacji, stawali się coraz bardziej dumni, za nic mieli inne gatunki. Zaczęli toczyć wojny, walczyć o władzę, zabijać zwierzęta i niszczyć otoczenia. Na początku smoki prosiły o opamiętanie, tłumaczyły, krzyczały – na nic ludzie, by nie słyszeć głosu rozsądku uznali naszych pradziadów za wrogów. Dalszy ciąg pewnie już znasz z dziwnych opowieści o smokach, które pożerają księżniczki, a „dzielni” rycerze z nimi walczą. W rzeczywistości, żaden smok nie skrzywdził innego stworzenia, chyba że we własnej obronie, ale nawet w takim przypadku starał się, by przeciwnik jak najmniej ucierpiał. Ludzie, by innych zachęcić do walki ze smokami, a przede wszystkich sprawić, by nie przyjaźnili się, z tymi prawdomównymi i mądrymi stworami, roznosili wieści o okrucieństwie naszych przodków. Większość uwierzyła i zaczęło się unicestwianie naszego gatunku. Garstka stanęła w naszej obronie, pomagała smokom, ukrywała ich. Portrety tych bohaterów są w pałacu naszego króla. Smoki, widząc że zaślepienie człowieka nie mija postanowiły wyemigrować na inną planetę. Gdy ustaliły już miejsce, decyzja została podjęta– stało się coś dziwnego. Ludzie przestali nas zauważać. Tak zapatrzyli się w siebie, że wiele innych stworzeń i rzeczy, które dzieją się obok nich stały się dla nich niewidoczne. Podobnie stało się z czarownicami, o których okrucieństwie zapewne również wiele bzdur ci opowiedzieli.
– Hmm, co do wiedźm, trudno przesadzić z siłą okrucieństwa – wypalił Kajtek.
Feliks przytaknął, ale nic nie powiedział, smoczyca spojrzała groźnie i kontynuowała.
– Jak już wiesz, nasza kraina ta jest tuż obok was. Widzą nas tylko niektóre dzieci, ale dorośli twierdzą, że maluchy zmyślają, mają dziwne omamy. Dzieci, wierząc w nieomylność starszych, wmawiają sobie, że wydawało im się, że wesoły smok przeleciał tuż nad ich głową, że wieszająca pranie smoczyca pomachała mu, a mały smoczek zachęcał do zabawy. – Dorośli mają rację – wmawiają sobie malcy.
Bywa jednak, że jakieś odważne dziecko ufa swoim zmysłom. Rozumie, że przecież nie wiek decyduje o tym, czy do czego doświadcza jest prawdą. Ono widziało smoka. Ty jesteś jednym z nich, wcześniej na odwagę dostrzeżenia „tego, co nie ma” zdobyli się Marcin i Nina. Wiele smoczych rodzin ma ludzkich przyjaciół, ale tylko garstka spośród was wie, że istniejemy.
Smoki tęsknią za ludźmi. Starsi nie szczędzą im opowieści o dawnych czasach, o przyjaźniach ludzi i smoków, o tym jak świetnie się uzupełniali i jak szczęśliwe wiedli życie. Marzenie o ludzkim przyjacielu jest najsilniejsze u małych smoków – tak jak u ludzi, maluchy marzą najintensywniej i nie boją się po te marzenia sięgać. Feliks i Kajtek tysiące razy snuli opowieści o tym jak bawią się z chłopcem, jak zwierzają mu się, jeżdżą z nim kolejkami – czyli robią wszystko to, co robi się z przyjacielem. Ten przyjaciel ich marzeń miał na imię tak jak ty. Spotkali ciebie, Wojtku i bardzo chcieliby kontynuować tę znajomość. Jednak decyzja znajomości z nami niesie za sobą konsekwencje. Ważne, żebyś wiedział, że jesteś już dziewiątym dzieckiem, które nasi młodzieńcy zaprosili tutaj. Poprzedni, po dowiedzeniu się prawdy, odeszli. Ty też masz wybór. Jeśli zdecydujesz się wrócić do dawnego życia – sprawimy, byś zapomniał o nas. Jednak zapomnienie jest możliwe tylko do drugiej wizyty, czy jeśli odwiedzisz nas kolejnym razem wiele się zmieni.
– Dlaczego miałbym chcieć o was zapomnieć? – wykrzyknął Wojtek. – Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak u was. Tęskniłem za wami! Nie mogłem się doczekać tego spotkania. Przez jedno popołudnie okazaliście mi więcej zainteresowania niż moi rodzice i koledzy przez cały rok. Nie chcę tego stracić.
– Nie musisz, ale najpierw posłuchaj nas do końca – kontynuowała smosia, której głos dziwnie zaczął się łamać. Maluchy siedziały w napięciu przytulone do siebie, Zuza obgryzała paznokcie, nawet kotosmok wsłuchiwał się w skupieniu.
– Dla tego, kto poznaje naszą krainą już nigdy, nic nie będzie takie samo. Jest zawieszony pomiędzy światem ludzkim, a smoczym. O tym lepiej niech opowiedzą ci nasi przyjaciele – Matylda wskazała na parę ludzi.
Najpierw zrobię jednak herbaty – od tego opowiadania, zatchnęło mi w gardle i decyzje milej podejmuje się z kubkiem w ręku.
– Zrobię – poderwał się smok. – Nie chcemy truć naszego gościa.
Zebrani roześmiali się, na chwilę odganiając powagę sytuacji.
Rozdział 7
Przed ważną decyzją
– Trudno mi być obiektywną – odezwała się Nina. – Uwielbiam smocze towarzystwo, nawet tego gbura Aleksego – mruknęła porozumiewawczo do smoka. – Za nic nie zrezygnowałabym z was. Jednak, odkąd przyjaźnię się ze smokami, świat ludzi wydaje mi się obcy. Dziwią mnie ich zwyczaje, błahość tematów, które podejmują i zaniedbywanie ważnych spraw. Z większością nie mam o czym rozmawiać. Gdy jestem wśród ludzi, muszę uważać, by nie pokazywać, że widzę smoki. To bardzo trudne. Nie wolno nam przenieść się całkiem tutaj – to wbrew prawom natury. Wśród smoków jestem szczęśliwa, jednak wiem, że moim miejscem jest kraina ludzi. Wśród ludzi z kolei tęsknię do tego świata, w którym jesteśmy teraz.
Wojtek słuchał w skupieniu.
– Ciebie kiedyś smoki też postawiły przed decyzją, jaką ja mam dziś podjąć? – dopytywał.
– Tak – odparła Nina.
– A jak byś mogła cofnąć czas? Co byś zrobiła?
– Nie oddałabym za nic chwil w tej krainie. Jednak większość dzieci woli normalne życie wśród przedstawicieli swojego gatunku, na ich zasadach. Tak jest łatwiej. Poza tym ja, jako jedna z niewielu, trafiłam tutaj już jako dorosła.
– Opowiedz, jak to się stało? – dopytywał chłopiec.
– Zabrał mnie tutaj Marek. – Smosia natychmiast przekonała mnie do siebie, gdy pokazała mi swoją garderobę. Nawet nie zniechęciła mnie spalona pizza, którą poczęstowała. Posłuchaj jeszcze Marka– chociaż mam wrażenie, że ty już wiesz co robić.
– W towarzystwie ludzi i tak nie czuję się szczęśliwy – odparł Wojtek. – Moi koledzy są dziwni, przechwalają się gadżetami, całe dnie spędzają przy komputerach. Rodzice nie mają dla mnie czasu – zajęci swoją pracą. Kupują mi kolejne przedmioty, pytają i nie słuchają, co odpowiadam. Chyba nie może być jeszcze gorzej. Poza tym nie chcę was nie widzieć! Nie zabraniajcie mi być z wami.
– Opowiedz, to znaczy, niech pan opowie, jak tu trafił?
– W krainie smoków wszyscy mówimy sobie po imieniu– odparł Marek. – Nawet smoczy król nie każe się tytułować. Wie, że szacunek wzbudza się inaczej.
Miałem tyle samo lat, co ty. Siedziałem w parku i było mi bardzo smutno. Wtedy podszedł do mnie Aleksy i poczęstował oranżadą. Najlepszą oranżadą jaką w życiu piłem! Zapytał co się stało i wysłuchał. Nie doradzał, nie opowiadał o swoich problemach, tylko słuchał. Potem zaprosił do smoczej krainy. Jego mama poczęstowała plackiem (a większość smoczyc doskonale piecze), a potem bawiliśmy się. Wtedy przypomniałem sobie, że nieraz widywałem smoki. Jednak rodzice wyzywali mnie, że zmyślam. Tego dnia, na szczęście, nie było przy mnie dorosłych.
Uprzedzę twoje pytanie. Każdy człowiek, który znajdzie się w tej krainie podejmuje decyzje, czy chce tutaj wracać, czy woli zapomnieć. Zazwyczaj zaprasza się właśnie ludzi, by podzielili się swoimi doświadczeniami. Gdy wróciłem do rówieśników chciałem opowiedzieć im o wspaniałej przygodzie. Wyśmiali mnie. Rodzicom nawet nie wspomniałem o tym. Bywało, że gdy szedłem z mamą, Aleksy, dla żartów, ciągnął mamę za włosy, ściągał jej czapkę. Obrywałem wtedy, gdyż ona upierała się, że to wiatr (nawet gdy było bezwietrznie), a ja pękałem ze śmiechu. Tak jak powiedziałaś, Nino – już nigdy nic nie było takie same. Dyskusje kumpli wydały mi się nudne, dziewczyny puste (rzadko, która ma tyle zainteresowań, co smoczyce), nie chciałem się bić, bo wiedziałem, że mogę zrobić komuś krzywdę. Smoki wymogły na mnie obietnicę, że będę się dobrze uczyć, więc sporo czasu spędzałem nad książkami. Gdy tylko mogłem, pędziłem tutaj. Do tej pory najmilsze są chwile składania pociągów, pogawędek, nawet przekomarzań się z Matyldą i Hermenegildą, czy obserwowanie wiedźmowych wyścigów na miotłach. Jak zapewne już zauważyłeś, smoki przyjaźnią się z wiedźmami.
– Z czarownicami! – sprostowała Hermenegilda.
– A Nina? Nie bałeś się jej opowiedzieć o smokach? – dopytywał Wojtek.
– Gdy ją poznałem, tak bardzo chciałem przedstawić ją smokom, że nawet zapomniałem się bać, że mnie wyśmieje. I wiesz co zrobiła, gdy poprosiłem Aleksa, by po nas przyleciał? Najpierw wyzwała go, że za dynamicznie lata, a po wylądowaniu zaczęła bawić się z Barym i pobiegła z Matyldą do jej garderoby. Dalszy ciąg znasz. Przyjaźnię się z tą rodziną od ponad 30 ludzkich lat. Poznałem też wiele innych smoków i wiem, że tutaj panują normalne prawa. Jednak na co dzień żyjemy wśród ludzi, a znajomości stąd utrudniają nam to funkcjonowanie.
– Co takiego utrudnia? – dopytywał chłopiec.
– Chociażby to, że udajemy, iż nie ma smoków. To tak jakbyś zachowywał się tak jakby nie istniał twój brat, czy ktokolwiek bliski. W smoczej krainie bardzo przestrzega się prawa. Nie ma tutaj policji, a każdy wie, że nie krzywdzi się innych, jest się pomocnym, nie kradnie i szanuje przyrodę. Wiesz, że tutaj nie ma bezdomnych zwierząt, bo każdy kocha swojego pupila. Nie ma pieniędzy, bo smoki dzielą się tym, co mają. U nas niby panują podobne zasady, jednak na wiele rzeczy pozwala się, uważając je za normalne. Gdy poznałem tutejsze życie i zwyczaje, zrozumiałem jak ważne jest przestrzeganie zasad. Taka postawa wśród ludzi często jest wyśmiewana. Trudno się w tym odleźć.
– No, może z wyjątkiem podkradania ciastek babci smosi – zaśmiała się Nina.
– To inna sprawa – sprostował smok. – Ciastka babci smosi są ponad kodeks, tym bardziej że ona chętnie nas obdarowuje. – Właśnie, zapomniałem. Mam małą paczuszkę od mamy Matyldy. Smok wyciągnął pachnące ciasteczka. Jednak chłopcy, inaczej niż mieli to w zwyczaju, nawet na nie zareagowali.
– I co zrobisz? – zapytał Feliks.
– Chcę do was wracać – odparł pewnie Wojtek.
Smoczki rzuciły się koledze na szyję.
– Poczekajcie – odezwał się smok. – Zależy nam, by była to przemyślana decyzja. – Odlecimy cię teraz do domu. Jeśli zechcesz tutaj wrócić, pomyśl intensywnie o którymś z nas, a zjawimy się. Możesz to zrobić za miesiąc – równo 30 dni od dziś, będziesz miał czas od wschodu do zachodu słońca – dokładnie 15 września. Jeśli tego dnia nas nie przywołasz – zapomnisz wszystko, co się tutaj zdarzyło.
Chyba nikt z obecnych nie był zadowolony z tego rozwiązania. Jednak smoki wiedziały, że trzeba dać chłopcu czas do namysłu, pozwolić, by emocje osłabły – tylko wtedy będzie mógł podjąć właściwą decyzję. Chodziło przecież o jego szczęście.
– Wrócę do was – powiedział Wojtek, sadowiąc się obok Niny i Marka, na grzbiecie Aleksa.
– Tylko spróbuj robić piruety w powietrzu! – pogroziła Nina.
– Spróbuję – zaśmiał się smok i zrobił saldo. – Trzymajcie się mocno. Wojtek i Marek śmiali się, a ich towarzyszka krzyczała w niebogłosy.
Smoczki poszły bez słowa do swojej komnaty. To będą dla nich trudne dni.
Rozdział 8
Smocza rodzina
– Wstawajcie chłopaki! – w drzwiach komnaty smoczków stanął Aleksy.
– Jeszcze trochę – odburknął, jak miał to w zwyczaju, Kajtek i zawinął się w kołderkę.
Feliks nawet nie drgnął.
– A jeśli powiem wam, dokąd lecimy na weekend, to wstaniecie?
Nie dokończył zdania, a w komnacie otwarły się drzwi, rozległ się tupot kotosmokowych nóżek. To Rabusia z czymś dziwnym na grzbiecie wbiegła, wskoczyła na szafkę, potem na łóżko Feliksa, potem do Kajtka, a tam spał Bari. No i zaczęła się gonitwa.
– Rabusia!, uważaj – krzyknęła Zuza.
Za późno. Psok chwycił to, coś co miał na sobie kotosmok i zaczął taniec radości ze zdobyczą w pyszczku.
– Oddaj, oddaj! – prosiła smoczyczka. – Tato, pomóż!
To wasze porachunki, nie wtrącam się – odparł Aleks. – Za pół godziny zbiórka na śniadaniu, a potem lecimy do dziadków.
– Hurra! – krzyknęli chłopcy, jednak nie zdążyli okazać entuzjazmu, bo siostra była głośniejsza.
– Takie piękne skrzydła – żaliła się. – Nigdzie nie jadę. Nie mam zamiaru zadawać się z wami. Najpierw wychowajcie to swoje zwierzę.
– Pchi!– parsknął Feliks. – Po co właziła do nas. A kotosmoki nie latają.
– Wizyta u dziadków! – przypomnieli sobie chłopacy. Ubrali się w mgnieniu oka i już gotowi, w każdym razie ich zdaniem, byli do podróży.
– Jak wy wyglądacie?! – krzyknęła, na widok synów, Matylda. – Przecież dzisiaj są urodziny prababci. Ubierzcie się ładnie!
– Ale… my całkiem dobrze wyglądamy – próbował oponować Kajtek. – Feliks na znak solidarności z bratem kiwał głową, pokazując na swoje ubranie.
Chłopacy nie lubili się przebierać – jak już raz coś na siebie założyli, mogli chodzić w tym tygodniami. To co mieli teraz na sobie bardziej przypominało zużyte ścierki niż ubranie. Stanowili niezły kontrast z wystrojoną smosią.
– Jak wiecie u dziadków dzisiaj zaplanowana jest duża impreza. Wspólnie uczcimy pięćsetną rocznicę prababci Leokadii. Będzie cała nasza rodzina, doskonała zabawa i mnóstwo przysmaków. Skoro jednak nie chcecie ubrać się jak należy, zostańcie w domu, poproszę nianię, by się wami zajęła.
Matylda wypowiedziała te słowa z uśmiechem. Była pewna, że synowie zrobią wszystko, by znaleźć się u dziadków, a i weekend z Hermenegildą to ostatnia rzecz, której sobie życzą. Dlatego po śniadaniu chłopcy, ubrani w kolorowe koszulki i czyste spodenki, stali gotowi przed grotą. Zuza odwróciła się tyłem do braci. Nawet smowiórka na jej ramieniu zdaje się nie zauważać chłopaków.
– To w drogę – zakomenderował Aleksy sadowiąc na swoich plecach psoka. A ty jak zamierzasz się zabrać? – pyta żonę, która wynosiła kolejne walizki.
– A co ty myślałeś, że codziennie będę chodzić w tym samym. A prezenty?
– W takim razie o przelocie nie ma mowy. Idę po parowóz.
– Hurra! – zakrzyknęli chłopcy i pobiegli z ojcem uruchamiać pociąg. Gdy przyjechali pod grotę, po ich czystych ubrankach nie zostało śladu. Cali byli od węgla, który z zapałem wrzucali do kotła parowozu.
Smoczyca, na ich widok, najpierw zamilkła (a trzeba wiedzieć, że rzadko jej się to zdarza), potem wskazała na jedną z walizek. Smoczki zrozumiały – przezorna mama zabrała im rzeczy na przebranie.
– Ciekawe, ile ma kompletów- szepnął do Kajtka Feliks.
Aleksy zagwizdał i z pobliskiej groty wyszli jego rodzice – Aurelia i Onufry. To znaczy wyszedł Onufry, bo babcię smosię zakrywało coś wielkiego.
– Co to? Walizka! No tak – baby. Po co jej to wszystko na dwa dni? – mruczał smok. Nie śmiał jednak nic głośno powiedzieć – wiedział dobrze, że czekałoby go gromkie zgromienie i komentarz na temat jego, niby niedbałego wyglądu.
-Odjazd! – krzyknął smok, gdy cała rodzina usadowiła się w wagonie. Chłopcy oczywiście nadal z radością pomagali ojcu w prowadzeniu pojazdu, pod ich nogami plątał się psok, a po chwili dołączył do nich smok Onufry.
Zatem niech nasi bohaterowie oddają się urokom podróży, a Ciebie Czytelniku zapraszam do poznania kolejnych tajników z życia smoków.
Dziadkowie to wielki skarb – wie o tym każdy. Podobnie jest w smoczej rodzinie. Jak już zapewne zauważyłeś, drogi Czytelniku smoki bardzo cenią sobie członków rodziny i przyjaciół. Nie ma samotnych smoków, bo zawsze znajdzie się ktoś, gotowy obdarzyć przyjaźnią. Rodzina naszych bohaterów niczym nie odstaje od tej reguły. Przepadają za swoim towarzystwem, wspólną zabawą, rozmowami. Co nie znaczy, że zawsze panuje zgoda. Oj, kłócić to oni się potrafią, czego jeszcze nie raz doświadczysz. Jednak smocze kłótnie nie ranią, są jak burza szybko nadchodzi, straszy kilkoma grzmotami, po czym znika pozostawiając oczyszczone powietrze.
Rodziców Aleksa właśnie poznaliśmy. Mieszkają w sąsiedniej grocie. Dwie siostry naszego smoka zamieszkują tę samą wioskę (w smoczej krainie nie ma miast, są tylko wioski z główną siedzibą– w której mieszka król), natomiast trzej bracia rozjechali się w różnej strony krainy. Onufry – zapalony miłośnik krzyżówek i łamigłówek, odkąd poznał ojca Matyldy coraz chętniej daje się ponieść pociągowej pasji. Jego żona Aurelia – uprawia chyba wszystkie możliwe smocze sporty od gry w piłkę, po wyścigi w lataniu i locie figurowym. Tak, tak smoki żyją znacznie dłużej od nas i prawie do końca życia mają świetną kondycję. Zresztą przekonasz się sam, gdy poznasz prababcię Leokadię.
Rodzice Matyldy mieszkają za dwoma górami, z trzema jej siostrami (Matylda ma 5 sióstr). Babcia Basia to najsłodsza smoczyca w całej krainie. Od małego uwielbiała piec i gotować i do tej pory robi to z ogromną pasją, obdarowując wszystkich cud wypiekami, tortami, roladami i wszelakimi słodkościami. Jej czekoladziarnia, którą prowadzi od wieku, jest jednym z najbardziej obleganych miejsc. Każdy, kto tam się zjawi, oprócz porcji wyśmienitej czekolady, obdarzony zostaje dobrymi słowami i uśmiechem takim, jakie rozdawać potrafią tylko babcie. Jej mąż, smok Stefan to zapalony maszynista. Pasjonują go parowozy, pociągi i wszystko co jest związane z koleją. Ulubionym jego zajęciem jest remontowanie starych, często uznanych za nie nadające się już do niczego, parowozów i wagonów. Mówi, że daje im nowe życie. Kocha też latawce. Posiada ich niebywałą kolekcję zdobionych w postacie smoków chińskich, skrzynkowych, płaskich, łącznie z latawcami antenami.
Ale co to? Słychać gwizd i głos smoka.
– Wysiadać! Stacja Słodkie Życie.
Ledwo pociąg się zatrzymał, a z wagonów wyskoczył Bari, za nim Kajtek, Feliks, Zuza ze smowiewiórką i Rabusią, a za nimi reszta pasażerów.
– Dziadek! – zakrzyknęli chłopcy rzucając się na szyję smoka w roboczym kombinezonie. Bari zaczął biegać w koło i piszczeć z radości na widok przyjaciół – fioletowej psoki Kremi i zielonego psoka Trufla. A co to takie małe, pasiaste koło nich?
– Maleństwa! – zakrzyknęły smoczyce.
– Tak, nasze pupile dorobiły się gromadki dzieciątek – wyjaśnił dziadek. Cała piątka wspaniałych łobuzów. Nie wspominaliśmy o tym, by sprawić wam niespodziankę. Wszystkie już zamówione, tylko jedno czeka jeszcze na swoją rodzinę.
Mówiąc to zerknął na babcię Aurelię.
– Dziewczyny idźcie do groty – powiedział dziadek. -Tam na was czeka już Basia. Pomożecie jej w przygotowaniu niespodzianki dla naszej jubilatki.
– A męską część zapraszam na chwilę, na…
– Na co? – wtrąciła Matylda. – Chyba nie zamierzacie teraz dłubać w lokomotywach?
A kto pomoże nam wnieść walizki?
– Zaraz będziemy z powrotem – mówiąc to smok Stefan cmoknął córkę w policzek – zostawcie tobołki przed grotą. – Mamy też swoją niespodziankę. Tylko, córeczko oszczędź nam wszystkim wrażeń i pamiętaj o nakazie trzymania się z daleka od kuchni, a w szczególności od urodzinowego tortu.
Rozdział 9
Z wizytą u dziadków
– Jaki piękny! – westchnął Aleksy na widok parowozu. – Włożyłeś wiele pracy w niego.
– Spieszyłem się renowacją, by zdążyć do dzisiaj – odparł, gładząc swoje dzieło, dziadek Stefan.
Feliks, Kajtek i Zuza stali podziwiając dzieło w milczeniu.
– Gdyby on jeszcze mógł wznieść się w powietrze – szepnęła Zuza.
– Kiedy będziesz smoczych wynalazcą, może opracujesz model latającego pociągu – zachęcił Stefan wnuczkę.
Parowóz z wagonami rzeczywiście był imponujący. Tym bardziej, że niecałe pół roku temu dziadek przytransportował go jako kawał złomu.
Nasi bohaterowie znajdowali się w dziadka królestwie. W ogromnej hali (u smoków wszystko jest duże, ale ta hala jest ogromna nawet na smocze pojęcie wielkości) stały parowozy i stylowe wagony. Każda z tych maszyn ma swoją historię, swoje imię i tysiące godzin pracy, a właściwie zabawy dziadka i jego kompanów.
– A teraz do roboty! – rzekł Stefan. – Przystrajamy wagon dla babci Leokadii i zabieramy ją na urodzinową przejażdżkę. Nikt z rodziny nie wie o naszym pomyśle.
– Feliks! Biegnij do babci i powiedz jej i gościom, że przyjdziemy dopiero na uroczystość. Upewnij ją, że będziemy czyści i na pewno nie pochłoniemy się pracy na tyle, by zapomnieć o imprezie. Jeśli są już wasi kuzyni Kacper, Antoni i Rafi zabierz ich tutaj, przydadzą się do pomocy. Więcej nad już nie będzie potrzebnych – zbyt wielu oznacza bałagan. I nie daj się zatrzymać babci na żadne ciasteczka – czas na ucztę będzie później.
Feliks wybiegł, a reszta rodziny zabrała się za przygotowywanie niespodzianki. Zuza, oczywiście siedziała na dachu i tworzyła skrzydła, reszta utykała kwiaty, napisy, mocowano światełka.
Smoki kochały prababcię Leokadię. Jak tu jej nie kochać! Pomimo sędziwego wieku najlepiej w cały kranie opowiadała dowcipy, wspaniale tańczyła, organizowała zabawy, wyprawy. Przychodziły do niej smoki, a nawet mieszkańcy innych krain, by opowiedzieć jej o swych problemach, których Leokadia pomagała znaleźć rozwiązanie. Kochały ją zwierzaki – jako jedna z niewielu smoków potrafiła rozmawiać ich językiem. Miała jedną cechę, która czasami denerwowała innych – uwielbiała płatać innym figle. Towarzyszył jej w tym kompan – daleki krewny z górskiej doliny – Irwin.
Smoczki tak pochłonęła praca, radość ze spotkania z rodziną, a w szczególności z dziadkami i z kuzynostwem, że prawie zapomnieli o Wojtku. Tak naprawdę pamiętali, ale postanowili posłuchać rad mamy i niani i zachowywać się tak, jakby już było postanowione, że niebawem spotkają przyjaciela. To znaczy żaden z nich nie przyznał się do brania pod uwagę tego, co mówiła Hermenegilda, bo jak głosiła jedna z ich zasad „niani się nie słucha”.
Tylko Kajtek w pewnym momencie nie wytrzymał i znad przyklejanej kartki z życzeniami szepnął:
– Jak myślisz wróci?
– Wróci – odparł dziarsko Feliks, ukradkiem ocierając łzę.
– Gdzie oni są? – nerwowo rozglądała się Matylda. Cała smocza rodzina, a było ich ponad dwustu, zebrała się na polanie. Każdy, z własnej roboty prezentem, laurkami, w towarzystwie psoków, kotosmoków, smowiórek, smoni, smodzików i wszelakich pupili, a także dzikich mieszkańców krainy czekali na jubilatkę. Był też Marcin i Nina, to znaczy była Nina, bo Marcin w pewnym momencie zniknął. Nie było też jubilatki. Robiło się nerwowo. Zaczęto poszukiwania – nie znaleziono Leokadii, ani w grocie, ani w okolicy. Smutek i trwoga opanowały zebranych. Co się mogło stać? – pytano.
Poproszono psoki, by próbowały wytropić zgubę. Nadaremno.
– A gdzie wiedźmy? – zagadnął Hieronim, kuzyn Aleksandra.
– Właśnie, nie ma wiedźm – odezwali się chóralnie goście.
Było to tym bardziej dziwne, że babcia Leokadia zaprzyjaźniona była z całą gromadą czarownic, a w szczególności z wiedźmą Małgorzatą, której też zabrakło w tłumie.
– Może Leokadia zasłabła, a czarownice ją ratują – wtrącił jeden z gości.
– Poszukajmy jej – odparła Basia. – Zacznijmy od domku na drzewie naszej sąsiadki wiedźmy Aleksandry. – Jeszcze dzisiaj mówiła, że wybiera się na uroczystość.
Domek, jak i kolejne były puste. Na domiar złego zniknął dziadek Stefan z Aleksandrem, Marcinem i gromadą wnucząt. Co prawda przekazywał, że przybędzie na samą uroczystość, ale już dawno minął czas zaplanowanego jej rozpoczęcia. Powiało grozą.
Wtem – z nieba zaczął padać ni to deszcz, ni to śnieg. Jak to śnieg jesienią? Przecież śnieg nie jest kolorowy! A to coś było słodkie!
– Spójrzcie – wykrzyknął, mały smoczek, Wilhelm.
Spośród kolorowego deszczu, który okazał się watą cukrową, bitą śmietaną, cukierkami i innymi pysznościami wyłaniały się czarownice, które z worka wyrzucały wspaniałości. Rozległ się, dobrze znajomy, śmiech Leokadii, która siedziała na miotle jednej z wiedźm.
– Przepraszam was za spóźnienie – tłumaczyła się, tuż po wylądowaniu, oblizując ręce od bitej śmietany. – Przygotowanie niespodzianki zajęło więcej czasu niż się spodziewałam. Zatem ogłaszam zabawę za rozpoczętą!
– Tylko nie śpiewajcie mi ludzkiego „Sto lat” – zagadnęła Ninę podczas składania życzeń. – Nie ma Marcina i chłopaków, to znaczy, że coś knują. Z zresztą w hali parowozowej czas im inaczej płynie.
Wszyscy goście złożyli życzenia, a zgub nadal nie było.
– Dajmy im czas pięciu tańców, jeśli do tej pory się nie zjawią, sama po nich pójdę – zarządziła Leokadia.
– Nie denerwuj się, Basiu, sama wiesz jak tracisz rachubę czasu piekąc ciasteczka – dodała.
Cała polana zamieniła się w smoczą dyskotekę, tańczono, wskakiwano do basenów w z lodami, owocami, ciepłą czekoladą, rzucano się cukierkami. Niektóre smoczyce, wśród nich Matylda, robiły wszystko, by nie ubrudzić kreacji. Jednak, małe smoczki i psoki, jakby im na złość, otrząsały się przy modnisiach z przysmaków i przytulały się do nich. Te uciekały i odganiały łobuzów, co jeszcze bardziej zachęcało ich do figli.
Leokadia właśnie organizowała kolejne taneczne koło, gdy z daleka rozległ się znajomy gwizd parowozu.
– Jadą! – zakrzyknęli goście.
– Ja sobie z nimi pogadam! – mruknęła Matylda.
– Nie udawaj groźnej – skwitowała ją Basia.
Zza zakrętu wyłonił się pociąg i rozległ się śpiew pasażerów. Czoło i boki parowozu zdobiły kwiaty i napis „Dla kochanej Leokadii”. Całe wagony zaklejone były laurkami. Goście stanęli jak wryci, nawet Leokadii zabrakło słów.
– Zapraszamy do środka – zakrzyknął Stefan.
– Ojej, co to? Coś czarnego i kudłatego wyłoniło się z wagonu, wskoczyło na jubilatkę, przewróciło ją i zaczęło lizać.
– Bari! – Leokadia kulając się z pokrytym sadzą, węglem, smarami psokiem piszczała z radości, a zwierzę zlizywało z niej słodkości.
– Zapraszamy na przejażdżkę, a potem mamo objaśnisz nam te obrazki – z uśmiechem rzekł Stefan. – Znasz te historie, prawda?
– Ojej, to o tym jak poznałam Franciszka, mojego męża, szkoda że już odszedł do Krainy Odpoczynku. – A to zabawa u Małgorzaty, a to – chi – skąd pamiętacie tyle historii?
Na ścianach wagonów znajdowały się obrazki upamiętniające różne wydarzenia z życia Leokadii. Było ich wiele.
– Przecież nam o nich opowiadałaś – odparł Aleksy. – Trochę popytaliśmy znajomych i są.
– O, a to o tym jak uciekłam z lekcji dobrego wychowania. Chi, a to nasze figle! A to jak posmarowałyśmy klejem krzesła gościom rodziców! O, i wasze narodziny – dzieci, wnuków!
Leokadia oglądała, opowiadała, oprowadzała, momentami roniła łzy wzruszenia lub wybuchała śmiechem. Warto podkreślić, że była z niej urocza gawędziarka, więc słuchaczy nie brakował,
– Chi, też nie lubiłaś lekcji dobrego wychowania?– zagadnęła Zuza.
– A kto by to lubił? Chociaż przyznam, że trochę zasad, które na nich uczą się przydaje.
– Chyba wybaczysz nam teraz spóźnienie – zagadnął Aleksy Matyldę.
– Spisaliście się na medal, tylko ten Bari brudas – odparła smosia. – Jak go domyjemy? Wskazała na pupila, który poprawił sobie urodę wchodząc do wanny z czekoladą. Smok, na jego widok, parsknął śmiechem.
Zabawa dobiegała końca. Feliks i Kajtek krążyli wokół prababci. Chcieli z nią porozmawiać, ale było to trudne – cały czas otaczali ją goście. Gdy już wydawało im się, że nie mają szans na, Leokadia podeszła do nich.
– Wydaje mi się, że macie do mnie sprawę – zagadnęła.
– Taaaak – odparli. – Chodzi o Wojtka.
– Słyszałam o waszym nowym przyjacielu.
– Bardzo boję się, że on już nie wróci – chlipnął Kajtek.
– Mama i niania mówią, że mamy myśleć, tak jakby miał wrócić, Marcin i Nina opowiadali, że Wojtek zapewniał o swojej chęci przyjaźni z nami, ale właśnie mija szósta doba ludzkiego czasu i nic. Zostało mu tylko 26 godzin ich czasu.
– Jaki macie wpływ na to, by wasz przyjaciel wrócił? – zapytałam Leokadia, obejmując prawnuki.
– Już, chyba żadnego.
– A co stanie się jeśli Wojtek wybierze spokojne życie w krainie ludzi?
– Będziemy za nim tęsknić – stwierdził Kajtek.
– I to bardzo, ale tak naprawdę nikomu nie stanie się krzywda – dodał Feliks.
– Co wam daje narzekanie, denerwowanie się? – kontynuowała smoczyca.
– Nic dobrego, bolą nas brzuchy z nerwów i nawet nie możemy się dobrze bawić.
– To co? Jakie wyciągacie wnioski?
– Jeśli nie wróci, będziemy żyć jak wcześniej, chodzić do szkoły, bawić się ze smokami, psocić, czasami się uczyć. A jeśli wróci zyskamy przyjaciela.
– Jak ty to babciu robisz, że jesteś taka szczęśliwa i mądra?
– Nie martwię się, rzeczami, na które nie mam wpływu. To co robimy teraz? Jeszcze trwa impreza.
– Idziemy się bawić i jeść. Biorę udział w zawodach na najbardziej szalony taniec.
– Ja wolę poskakać z chłopakami. Z babą za żadne skarby nie zatańczę – dodał Kajtek.
Rozdział 1
Powrót do szkoły i rozterki Feliksa
Człap, człap, człap – to Feliks wracał ze szkoły do domu. Kap, kap, kap – to łzy leciały mu z oczu.
– Poczekaj na mnie! – zawołał, jego brat.
– Daj mi spokój – odburknął Feliks.
– Poczekaj! Powiedz co się stało!
– Nic – cedził malec przez łzy.
– Pewnie chodzi o tę bójkę – Kajtek próbował nawiązać kontakt z bratem. – Wiesz, mama na pewno coś pomoże ci wymyśleć.
Wszystko zaczęło się na przerwie przed lekcją historii. Klasa 5 c, do której chodzi Feliks, czekała na panią. Feliks wyciągnął z plecaka model lokomotywy, który przez miesiąc składał. Chciał, żeby ta ruda, mała smoczyca Klara zobaczyła jego piękny okaz. Właśnie prezentował swoje dzieło, gdy Błażej przebiegł, zahaczył i nieumyślnie je strącił. Lokomotywa roztrzaskała się w drobny mak.
Niestety nauczycielka nie doceniła odwagi przyznania się do błędu. Nie słuchała też tłumaczeń chłopców. Błażej nie przejął się ani straconym zębem (smokom odrastają zęby), ani krwią, ani bójką. Chciał wyjaśnić, że w całym zamieszaniu nie zabrakło jego winy, jednak pani Aniela wiedziała lepiej. Nazwała Feliksa łobuzem, wstawiła uwagę i nakazała przeprosić kolegę. Na drugi dzień mama miała stawić się w szkole.
Od razu po dzwonku smoczek wybiegł ze szkoły. Nie chciał z nikim rozmawiać. Marzył, by zapaść się pod ziemię, zapomnieć o upokorzeniu, o rozbitym modelu. Nienawidził siebie, szkoły, nauczycielki.
Feliks tak się zamyślił, że dopiero po chwili zauważył brata Kajtka, który szedł tuż przy nim. Pomimo, iż bardzo kochał brata tym razem nie ucieszyła go jego obecność.
-Akurat musiał mnie znaleźć – mruknął Feliks pod nosem. – Pewnie już mu opowiedzieli o tym, co się stało i malec chce mnie pocieszyć. Nie chcę być pocieszanym. Nie chcę litości.
– Zostaw mnie Bari! – smoczek odepchnął psoka, który jak co dzień witał braci w drzwiach groty. Zwierzę, podobne do ludzkich psów, tylko większe i niebieskie. Ani myślało zrezygnować z witania swoich kochanych właścicieli. Kiedy indziej chłopcy piszczeliby z radości tuląc pupila. Dzisiaj nie byli w nastroju do zabawy. Warto wiedzieć, że smoki są bardzo rodzinne i empatyczne. Nastrój jednego członka rodziny udziela się pozostałym.
– Oby jak najszybciej zamknąć się w komnacie – pomyślał Feliks.
Mama Smoczyca była w domu. Kiedy indziej chętnie by z nią porozmawiał, jednak tym razem nie chciał nikogo widzieć. Udał, że jej nie zauważył i zamknął się u siebie w komnacie. Położył się na łóżku i płakał.
Puk, puk, chwila ciszy i głos mamy – Feliks, jesteś tam? Smoczyca Matylda zawsze pukała wchodząc do pokoju swoich dzieci. Szanowała ich prywatność.
– Feliks, wchodzę.
Synek nie podniósł nawet głowy. Płakał.
– Co się stało? –zapytała Matylda.
– Zostaw mnie!
– Jest ci bardzo smutno – stwierdziła, gładząc synka po głowie.
– Tak, okropnie. Jest mi bardzo źle.
– Powiesz mi co się stało?
– Nie teraz. Chcę być sam.
-Ile potrzebujesz czasu? Wystarczy ci 15 minut, czy pół godziny? – dopytywała mama
– Nie wiem. Może pół godziny.
– Zatem spotykamy się o godzinie 15.00. Wolisz przyjść do mnie, czy porozmawiamy u ciebie?
– Przyjdę – powiedział chłopiec przez łzy.
Smoczyca wyszła z komnaty. Nie było jej łatwo zostawiać płaczące dziecko, jednak uszanowała potrzebę synka, który chciał zostać sam na sam ze swoim bólem. Wiedziała też, że w takich emocjach trudno będzie im się rozmawiać.
Smoczki dbają o to, by tematów do rozmów nie brakowało, o czym przekonasz się Czytelniku. Niemal codziennie pojawiają się ważne sprawy, problemy, wyzwania, nie brakuje też łez, dylematów i powodów do radości. Odkąd rozeszła się wieść, że mama Zuzy, Kajtka i Feliksa tak wspaniale rozmawia z dziećmi i pomaga rozwiązywać problemy maluchy z okolicznych domów zachodzą niby na herbatkę, a tak naprawdę po to, by móc opowiedzieć o swoich troskach. Tak. Dzieci pragną być słuchane i traktowane poważnie.
– Jak minął dzień? – Matylda zapytała Kajtka, który w kuchni nalewał sok. Na widok mamy miał ochotę czmychnąć do swojej komnaty, jednak nie zdążył.
– Dobrze – odpowiedział, zupełnie inaczej niż miał to w zwyczaju. Kiedy indziej malec zalałby mamę potokiem słów.
– Nie masz ochoty rozmawiać? Co się stało?
– E…., niech Feliks ci powie.
– A ty mi nie powiesz?
– Nie, nie będę kablował. To jego sprawa – odpowiedział Kajtek z dumą w głosie.
– Ty jesteś zamieszany w tę sprawę?
– Nie, tylko gdy jemu jest smutno, to mi też. Pomożesz mu coś wymyślić?
-Najpierw chcę się dowiedzieć, co się stało.
W drzwiach kuchni stanął Feliks. Matylda przytuliła synów.
– Za godzinę wróci tata z Zuzą i wtedy zjemy obiad. – A teraz my mamy z Feliksem co nieco do obgadania.
– Chodź, Bari – Kajtek zwrócił się do psa. – To ja pójdę się pobawić do ogrodu.
– Świetny pomysł! – stwierdziła smosia. – Zrobię czekoladę na gorąco. Umili nam rozmowę, a ty napijesz się po zabawie z Barim.
– Co się stało? – mama zapytała Feliksa, gdy usiedli obok siebie. Kotka Rabusia rozłożyła się u chłopca na kolanach, jakby wyczuwając jego smutek. Smoczyca w myślach pochwaliła zwierzę, wiedząc że dotyk pupila pomoże synkowi w ukojeniu bólu.
– Nie mam już lokomotywy, zostałem upokorzony na oczach całej klasy. Nie pójdę już do szkoły. Nienawidzę szkoły i pani Anieli. Nienawidzę!
Malec rozpłakał się.
– Rozumiem, że czujesz się upokorzony i stało się coś, że straciłeś model lokomotywy, który tak długo składałeś. I coś wspólnego ma z tym pani Aniela. Dobrze zrozumiałam?
– Tak. Czuję się okropnie upokorzony. Nienawidzę jej!
– Co się stało?
Feliks opowiedział całą historię. Pominął tylko fakt, że lokomotywę zabrał do szkoły po to, by zauważyła ją Klara – jedyna dziewczynka w klasie, która składała modele, i którą smoczek darzył szczególną sympatią.
– Rozumiem, że jest ci smutno i trudno w tej sytuacji – stwierdziła, współczującym głosem, mama. – Jakiego chciałbyś zakończenia tej sytuacji?
– Żeby pani mnie przeprosiła. I chcę moją lokomotywę!
– Jaki masz wpływ na to, by stało się tak jak chcesz?
To pytanie musiało paść. Szkoda przecież czasu, by rozwodzić się nad czymś, na co nie mamy wpływu. Nauczycielka prawdopodobnie nie miała zamiaru przeprosić ucznia, a nawet jeśli nosiłaby się z takowym zamiarem ani Feliks, ani Matylda nie mieli wpływu na jej postępowanie. Nie było też możliwości, by scaliły się fragmenty lokomotywy.
– No, żadnego.
– W takim razie, co może zrobić?
– Wyjść z honorem z tej sytuacji przed k.. , no.. klasą.
– Zająknąłeś się przy słowie klasa i zaczerwieniłeś się.
Feliks jeszcze bardziej poczerwieniał i rozpłakał się. Mama przytuliła go.
– Bo ja…ja tak bardzo chciałem, by Klara zobaczyła moją lokomotywę, a przy niej zostałem upokorzony.
– Jest ci trudno znieść bardziej upokorzenie ze względu na Klarę, czy klasę?– dopytywała mama coach.
– Noo, jedno i drugie. Ale przed Klarą jest mi okropnie głupio. Wiesz bardzo ją lubię.
– To bardzo miła smoczyczka – doceniła smosia. – Naturalne, że chcesz pokazać się jej z dobrej strony.
– Co dla ciebie znaczy uratowanie honoru przed Klarą i całą klasą?
– Hmmm, nie wiem.
Zaległa cisza. Matylda czekała aż synek zbierze myśli.
– Wiesz, może wystarczy, żeby dowiedziała się, że ja tak bez przyczyny nie zaatakowałem Błażeja. Miałem powód i nie chciałem go tak mocno uderzyć. Zresztą Błażej próbował mnie bronić przed panią, więc on pewnie się nie gniewa.
– Czy uważasz, że uderzenie kolegi było właściwe?
– Nooo, nie. Tak bardzo się zezłościłem, gdy zobaczyłem moją lokomotywę w kawałkach. Teraz mi głupio, że tak postąpiłem.
– Co możesz zrobić, by następnym razem zapanować nad złością?
– Odliczę do 10 zanim coś zrobię, tak jak kiedyś nas uczyłaś.
– Dobry pomysł! Nieraz korzystałeś z tej metody. A co jeszcze możesz zrobić?
– Jeśli będę rozmawiał z panią, przyznam się, że czasami się złoszczę i poproszę ją o pomoc.
– Świetnie!
– Acha, pani prosiła, żebyś do niej przyszła.
– Pójdę. Jednak najpierw ty załatw swoje sprawy. Jesteś już dużym smoczkiem. Potrafisz dbać o siebie.
Feliks wyprostował się słysząc te słowa.
– Mam już 11 lat.
– Więc co zrobisz?
– Zadzwonię do Błażeja i porozmawiam z nim. Przeproszę go. A potem, nie wiem.
Dobry pomysł!
– Co dalej?
Może pójdę do pani przed lekcją i wytłumaczę, jak było. Przyznam się do moich wybuchów złości. Chciałbym też zbudować nową lokomotywę, tylko nie mam pieniędzy na modelik. Dałabyś mi dukata, albo chociaż kilka szekli (dukaty i szekle to waluta obowiązująca w smoczej krainie)?
– Nie dam ci pieniędzy na nowy model. Jednak możemy pomyśleć, skąd je wziąć.
– Kosztował trzy moje kieszonkowe.
– To dużo. Pamiętasz umowę?
– Taaak, jeśli coś zepsuję sam zadbam o to, by naprawić.
Wiem, mam kilka modeli, które składałem na początku, gdy się uczyłem i zestaw narzędzi, których już nie używam. Mogę je sprzedać na aukcji internetowej? Poproszę tatę, by ze mną wystawił. Za zarobione pieniądze kupię model i złożę nowy, doskonalszy. Tamten miał kilka błędów.
– Bardzo dobry pomysł!
– Kiedy porozmawiasz z Błażejem?
– Jeszcze przed obiadem do niego zadzwonię, a po obiedzie spytam taty, czy pomoże mi w sprzedaży internetowej.
– Jeszcze została nam sprawa Klary.
– Jak będę miał ten nowy model, zrobię zdjęcia i pokażę je Klarze. Już nie zabiorę go do szkoły. A może zaproszę ją by obejrzała moją kolekcję? Tylko trochę się wstydzę….
– Jak chcesz to, gdy wykonasz model, porozmawiamy co zrobić z twoim wstydem. A teraz powiedz, czego nauczyła cię ta sytuacja?
– Tego, ze nie nosi się modeli do szkoły.
– Czego jeszcze?
– Nie warto dawać ponosić się złości.
– I? – drążyła smoczyca.
– Tego, że nie ma sytuacji bez wyjścia. I w każdej sobie poradzę. Szczególnie, gdy mam taką mamę – smoczek uśmiechnął się szeroko i mocno przytulił się do Matyldy.
-Idź zadzwoń do kolegi, a przy obiedzie opowiesz nam jak poszło.
Chcecie wiedzieć, jak zakończył się ta historia?
Błażej, po rozmowie ze swoimi rodzicami, postanowił dać Feliksowi wartość połowy modelu. Z kolei Feliks, w ramach przeprosin, zaprosił kolegę na lody, a później wspólnie złożyli model nowo zakupionej lokomotywy.
Chłopcy wybrali się przed lekcjami do wychowawczyni. Ta poradziła im, żeby sami porozmawiali z panią Anielą. Tak też zrobili – pomimo, że bardzo się bali. Pani Aniela, będąc pod wrażeniem zachowania uczniów, nie tylko przebaczyła im, ale także pochwaliła ich przy klasie. W ten sposób Feliks poczuł, że wyszedł z honorem z sytuacji, na czym tak bardzo mu zależało. Gdy mama smoczyca stawiła się na wezwanie w szkole, pani Aniela stwierdziła, że problem został już rozwiązany. Wprost nie mogła się nachwalić zachowania smoczków. A Matylda z duma uśmiechnęła się pod nosem i po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że mam wspaniałe i mądre dzieci.J
Czekała ją jeszcze jedna ważna rozmowa – za dwa dni mija miesiąc, odkąd Wojtek poznał historię smoczej krainy. Jeśli w ciągu dwóch dni nie przywoła Feliksa i Kajtka, już nigdy go nie zobaczą. Jakąkolwiek decyzję podejmie, uszanuje ją. Jednak wie, że strata ludzkiego przyjaciela będzie trudna dla jej synów.
– Nie martwię się na zapas – przyjdzie czas, będzie rada – stwierdziła Matylda i zanuciła ulubioną piosenkę.
Ciąg dalszy nastąpi 😊